Miss Sporty | Matte to Last 24h | Matowa szminka do ust w kremie
Wiecie już z ostatnich postów i zdjęć, że mam bzika na punkcie matowych pomadek. W końcu śmiało mogę malować usta i nie męczyć się z przyklejającymi do nich włosami. Ero błyszczyków- żegnam Cię, wróć jak zrobisz coś naprawdę ekstra.
Tak więc aby zadowolić moje wewnętrzne dziecko kochające mat, to postanowiłam powiększyć swoją kolekcję matowych pomadek. W sumie nie szukałam ich długo, nie zaskoczyły mnie one ceną, nie zainteresowały mnie one w socjalach. One po prostu pojawiły się na mojej drodze, a później w rękach kuriera ;P Ale o czym mowa? O szminkach w kremie Matte to Last 24H Lip Cream od Miss Sporty. Z samą firmą bardzo się lubimy, chyba nie trafiłam jeszcze na żaden kosmetyk od nich, który u mnie okazałby się bublem nie wartym swojej ceny.
Seria Matte to Last 24h składa się z... no właśnie, ciężko określić mi ile dokładnie jest kolorów, naliczyłam ich 5, ale nie jestem przekonana czy są to wszystkie odcienie. Jednym z tych odcieni jest piękna, soczysta czerwień. Ubolewam nad tym, że nie wiedziałam szybciej o jej istnieniu. W moim posiadaniu znalazły się dwa kolorki, mianowicie: 100 Fresh Nude oraz 200 L!vely Rose. Jak same nazwy wskazują, jedna jest kolorem nude, a druga różem. I ta różowa zdecydowanie bardziej podoba mi się na moich ustach.
Szminki w kremie po zastygnięciu stają się całkowicie matowe z aksamitnym wykończeniem. Zastygają krócej niż moja ukochana Berry Chick z Bourjois, ale nadal na tyle długo by móc je poprawiać oraz dokładać warstwy. Zapach tych szminek jest obłędny, pachną one słodko niczym błyszczyki z lat 90'. Pachną gumą balonową! I za to między innymi je kocham <3
Producent obiecuje nam 24 godziny trwałości, ale niestety nie mamy najmniejszych szans na osiągnięcie tego wyniku. Choć swatche na ręce widać było następnego dnia, to na ustach średnio wytrzymywały mi popołudnie, czyli coś koło 5, może 6 godzin z przekąską. Szminki bardzo fajnie się zjadają i nie wyglądamy groteskowo po 2 godzinach od aplikacji. Ich wielką zaletą jest odporność na pocieranie, producent określa to "odpornością na pocałunki". I to faktycznie mogę potwierdzić, szminka bardzo mocno wpija się w usta i nie puszcza przy pierwszym potarciu. Tutaj przychodzi jednak problem z demakijażem, trudno pozbyć się jej w 100%
O opakowaniu mogę powiedzieć tylko jedno, jest wytrzymałe. Po jakimś czasie noszenia szminki w plecaku opakowanie wcale nie wygląda tak źle, jak się spodziewałam. Z aplikatorem do nakładania na pewno nie połączy mnie romans. Nie znoszę go, tak samo jak wszystkich innych gąbko- patyków do nakładania. Nie potrafię się nimi posługiwać, wyjeżdżam poza obręb ust i zostawiam nieestetyczne kreski. Ale przyznać muszę, że w przypadku Matte to Last 24h to kreski bardzo łatwo się niwelowało i rozprowadzało na ustach.
Na zdjęciu jeszcze dobrze nie wyschnięta Berry Chick aplikowana w praktycznie tym samym czasie. Za szminkę od Miss Sporty zapłacić musimy około 17 zł, jej pojemność to 3,7 ml. Za pomadkę Bourjois Rouge Edition Velvet, o której wspominałam wyżej zapłacić musimy około 50 zł z tym, że jej pojemność to już 7,7 ml. Miss Sporty jak widać jest trochę tańsza, ale tylko nieznacznie gorsza. Przede wszystkim posiada inna kolorystykę no i zawsze możemy kupić dwa różne kolory w ramach jednej. Osobiście jestem bardzo zadowolona z efektu oraz tego jak długo utrzymuje się na ustach ta szminka. Nie wysusza ona ust oraz nie podkreśla suchych skórek. Podoba mi się jej zapach oraz to, że ten dość długo utrzymuje się na ustach. W smaku jest nijaka, nie jest niesmaczna. Nie odbija się na zębach, a jej nakładanie (nawet tym przeklętym aplikatorem) jest całkiem przyjemne. Ma fantastyczną- gęstą konsystencję i ładne krycie. Jak najbardziej zachęcam do jej wypróbowania. Tym bardziej, jeśli któryś kolor Was urzekł.